Głodne wilki wróciły do domu, więc trzeba było przygotować obiad. Od tej pory zaczęła się naprawdę pracowita sobota... Po obiadku tata z synem wzięli się do skręcania naszej biblioteczki.. I mieli przy tym roboty trochę mieli.. Jak to Krzyś powiedział dwa razy więcej niż samemu:) Dobrze, że Johny im jeszcze nie pomagał. Ale o to ja się zatroszczyłam... Wzięłam go do pokoju i utuliłam do snu... ach błoga cisza nastała... Poza tym odgłosem stukającego młotka... Dawidek wbijał gwoździe:)
Dla mnie składanie szafki to jakaś abstrakcja- co z czym połączyć, jak się do tego zabrać?! Oj nie jestem typem złotej rączki. Za to mam w domu takie 3 pary rąk:)
Bóg wiedział czego mi brakuje i mam pod dostatkiem fachowców.
Potem przyszła pora na sprzątanie, a było co. Dzieci jak jedzą są przy tym szczęśliwe, ale mama mniej, gdy przychodzi do sprzątania. Dawid i Jonatan bardzo lubią znosić jedzenie do pokoju- typu chrupki, paluszki, bułka- a ślady po ich konsumpcji trudno ukryć:) Cóż nie mogę się nudzić...
Tak więc pracowity dzień dobiegł końca i nastała niedziela... Niedzielę to ja bardzo lubię- jest to czas dla Boga i rodziny. Wybraliśmy się do kościoła i tam wysłuchaliśmy bardzo dobrego nauczania. Dzieci wyjątkowo były grzeczne- bo przygotowaliśmy się odpowiednio, tzn. wzięłam paluszki juniorki i całe kazanie mieliśmy spokojne. Chłopcy dosłownie "karmili się" Słowem, które było głoszone. Reszta niedzieli upłynęła nam błogo i spokojnie. Tego czego potrzeba było Krzysiowi po całym tygodniu pracy.
Wspólna praca |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz